TheDreamySniper TheDreamySniper
995
BLOG

Debata w PE: Belgijski kryptolobbysta w obronie demokracji i polska żona Schulza

TheDreamySniper TheDreamySniper Polityka Obserwuj notkę 8

Mijający tydzień upływa pod znakiem emocji wywołanych kontrowersyjną debatą nad stanem polskiej demokracji. Odbyła się ona w Parlamencie Europejskim, z inspiracji zawoalowanych działań opozycji (przez niektórych zwanych też Targowicą). Lewicowi demiurgowie europejskiego ładu, ramię w ramię z samozwańczymi Polakami „gorszego sortu” umyślili sobie postawić pod pręgierzem demokratycznie wybrane polskie władze. Pląsająca nad przepaścią Unia zapragnęła urozmaicić swój chocholi taniec jeszcze jednym piruetem - oto wolny, suwerenny kraj miał pokajać się przed lepszą częścią Europy i przeprosić za to, że zamiast dbać o interesy zagranicznych koncernów, broni swoich. Nałożenie podatków na banki i supermarkety - czyli w zdecydowanej większości kapitał zagraniczny, stało się katalizatorem oburzenia europejskiej finansjery. Za pieniądzem poszli politycy, za nimi zaś oburzona opinia społeczna, karmiąca się pseudoinformacyjną papką autorstwa polskich dziennikarzy dorabiających w zagranicznych mediach. Profesor Ryszard Legutko główną przyczynę zniekształconego przekonania o sytuacji w Polsce upatruje w niewiedzy i uprzedzeniach. Nie sposób się z nim nie zgodzić. Wiedza – a właściwie jej brak – obywateli Starego Kontynentu na temat wyglądu dzisiejszej Polski sprowadza się często do obrazu zasypanego śniegiem kraju, gdzie po ulicach grasują niedźwiedzie. Przesada? Nie sądzę. Do dziś mam w pamięci zdziwione spojrzenie młodej Niemki, która przyjechawszy do Polski w ramach szkolnej wymiany, wyznała z rozbrajającą szczerością: „Nie sądziłam, że macie tu kaloryfery!” (dodam, że sytuacja ta miała miejsce nie 30 lat temu, a co najwyżej dziesięć). W przekonaniu o ignorancji obcokrajowców utwierdzają regularne prasowe „wrzutki” zagranicznych mediów, które doniesienia o polskim prezydencie potrafią opatrzyć zdjęciem Jarosława Kaczyńskiego, a artykuł o Donaldzie Tusku – podobizną Andrzeja Dudy.

Bezceremonialne wezwanie na dywanik premier Szydło skończyło się jednak tym, że ów dywan zaczarowała i odleciała na nim w glorii i chwale z powrotem do kraju - jak powiedzieliby nasi europejscy znawcy - Tatr, bocianów i kiszonej kapusty. Na początku spotkania, premier Szydło podjęła próbę wyjaśnienia unijnym politykom, co naprawdę dzieje się w Polsce. W spokojnych, wyważonych słowach nakreśliła zarówno tło sporu o Trybunał Konstytucyjny, jak i zmiany, które zachodzą w państwowych mediach. W swoim wystąpieniu odniosła się do skomplikowanej historii Polski, nie był to jednak element dominujący – miał charakter uzupełnienia, nie najważniejszych, choć potrzebnych do zrozumienia meritum sprawy didaskaliów. Moim zdaniem prosty, dosadny przekaz wzbudzał zaufanie, a za obranie takiego sposobu narracji pani premier i jej doradcom należą się szczere gratulacje. Na szczególne uznanie zasługuje publiczne wyznanie premier Szydło: „Czuję się Europejką, ale przede wszystkim jestem Polką i jestem z tego dumna”. To słowa - choć przecież logiczne i w pełni zrozumiałe - orzeźwiające w czasach, gdy Unia gubi się w realizacji źle pojętych, wspólnych interesów, będących w rzeczywistości interesami europejskich hegemonów.

Jakkolwiek wygłoszone podczas debaty przemówienie polskiej premier należy ocenić bardzo pozytywnie, nie można zapomnieć o ogromnym wsparciu, jakiego udzielili Polsce zgromadzeni na debacie europosłowie. Większość z nich jasno i zdecydowanie opowiedziała się za prawem polskiego rządu do podejmowania suwerennych decyzji, krytykując próbę ingerencji Unii w wewnętrzne sprawy państwa. Oprócz polskich europarlamentarzystów, jak Michał Marusik, czy profesor Ryszard Legutko, po stronie Szydło opowiedzieli się przedstawiciele Wielkiej Brytanii (Syed Kamall), Węgier (József Szájer), Francji (Jean-Luc Schaffhauser), Czech (Petr Mach, który w geście solidarności z premier Szydło wystąpił z plakietką „Jestem Polakiem” wpiętą w klapę marynarki), a nawet Niemiec (Hans-Olaf Henkel). Niespodziewane poparcie dla polskiego rządu wyraziła też przedstawicielka frakcji Zielonej Lewicy, Judith Sargentini, która w ostrych słowach zwróciła uwagę na brak europejskiej solidarności, przypominając o skandalicznej sprawie Nordstream 2, pomijającego Polskę.

Większość komentatorów, zarówno polskich, jak i zagranicznych, przyznaje, że z tego starcia premier Szydło wyszła zwycięsko, a zaprojektowana w celu skarcenia Polski debata mogła odnieść odwrotny skutek i spowodować wzrost nastrojów eurosceptycznych. Przyznam, że osobiście decyzję premier Szydło o stawieniu się na debacie traktowałam sceptycznie. Wizja głowy rządu niezależnego państwa tłumaczącej się ze swych politycznych decyzji unijnym dygnitarzom wydawała mi się uwłaczająca. Jednak z perspektywy czasu przyznaję - paradoksalnie był to mocny znak, że wraz z nadejściem nowej ekipy rządzącej, Polska odchodzi od uprawiania polityki zagranicznej na kolanach, z pozycji „biednego krewnego”. Nic nie potwierdza tego bardziej, niż oceny nieprzychylnych rządowi komentatorów (jak m.in. Waldemar Kuczyński, Michał Boni, czy nawet dziennikarz Gazety Wyborczej Paweł Wroński), niechętnie przyznających, że nowa władza po europejskiej debacie zdecydowanie zyskała.

Warto też jednak rzucić okiem na drugą stronę dyskusji i przyjrzeć się krytykom polskiej premier. Wśród „obrońców” polskiej demokracji znalazła się między innymi zasiadająca niegdyś we władzach enerdowskiej partii komunistycznej SED Gabriele Zimmer, wiceszef Komisji Europejskiej Frans Timmermans, szef socjalistów Gianni Pittella i reprezentująca frakcję Zielonych Rebecca Harms. Na czoło tej grupy zdecydowanie wysunął się jednak Guy Verhofstadt. Były belgijski premier o aparycji legendarnego dzwonnika z paryskiej katedry stał się niekwestionowaną „gwiazdą” wieczoru. Jego żywiołowa gestykulacja i wojowniczy ton, w połączeniu z co rusz powtarzanymi oskarżeniami, jakoby rząd Beaty Szydło miał swą polityką „pomagać Putinowi” wprawiły w zażenowanie samego Martina Schulza. Szef Europarlamentu, który sam nie przebiera w słowach, komentując bieżące wydarzenia w Polsce (nazwane przez niego „zamachem stanu”), tym razem nie wytrzymał i w ostrych słowach uciszył kłótliwego Belga. „Będzie pan musiał żyć z tą odpowiedzią” - te słowa zirytowanego Schulza usłyszał Verhofstadt, gdy – niezadowolony odpowiedzą - uparcie żądał od polskiej premier deklaracji, że ustosunkuje się ona do przyszłych zaleceń Komisji Weneckiej. Kim właściwie jest Guy Verhofstadt? Dlaczego tak zawzięcie walczy z polskim rządem? Myślę, że śmiało można przypuścić, iż realizuje tym samym partykularne interesy. Jako przewodniczący Sojuszu Liberałów i Demokratów w Parlamencie Europejskim dał się poznać jako wyjątkowo zaradny człowiek. Z wrodzonym sobie wdziękiem tka sieci pożytecznych kontaktów – internet obiegły jego zdjęcia z takimi mężami stanu jak Władimir Putin, Muammar Kadafi, Janusz Palikot, a ostatnio nawet sam, brylujący w polskich mediach niczym Katarina Witt na lodzie Ryszard Petru! Jednak nie samym życiem towarzyskim żyje człowiek, niekiedy musi też pracować. Czasem w świetle reflektorów – wygłaszając płomienne przemówienia w obronie cudzej demokracji, czasem bardziej w cieniu, dbając o interesy zaprzyjaźnionych firm... I tak na przykład, zasiadając w zarządzie koncernu energetycznego Sofina oraz przedsiębiorstwa Exmar specjalizującego się w wydobyciu i transporcie gazu, Verhofstadt aktywnie lobbował na rzecz prywatyzacji greckiego sektora energetycznego. Dodajmy, że dla akcjonariuszy obu tych spółek, obranie przez rząd grecki takiego scenariusza oznaczałoby swoiste El Dorado. Wobec tego nie dziwi fakt, że według niektórych źródeł, płacą oni Verhofstadtowi 190 000 euro rocznie*. W świetle tych informacji, Verhofstadt jawi się nam jako prawdziwy polityk. Na miarę Ryszarda Petru. Furda ideały – liczy się kasa! Nieważne, czy trzeba przy okazji rozmontować dobrobyt suwerennego państwa, czy też wpędzić rodaków w pułapkę niespłacalnych kredytów.

Na koniec warto wspomnieć o jednym drobnym, choć znaczącym akcencie minionej debaty. Gdy przybyli z Polski sympatycy premier Szydło, przychylne jej głosy europarlamentarzystów nagradzali gromkimi brawami, przewodniczący PE, Martin Schulz z minuty na minutę wydawał się bardziej zirytowany. Kilkukrotnie upomniał klaszczących, że w Brukselskim parlamencie nie ma zwyczaju wyrażania swego poparcia oklaskami. W końcu nie wytrzymał i wypalił: „W polskim parlamencie takie zachowanie nie byłoby tolerowane nawet przez pięć minut!”. Do tej niecodziennej nagany chwilę później odniosła się premier Szydło. Poprosiwszy o głos, zwróciła się do Martina Schulza takimi słowami: „W polskim parlamencie można wyrażać swój aplauz czy dezaprobatę na galerii, bo my szanujemy wolność”. Na takie dictum Schulzowi pozostało już tylko dać za wygraną. Uważam jednak, że choć pani premier miała całkowitą rację, to ta drobna uszczypliwość pod adresem przewodniczącego Schulza nie była konieczna. Przecież nie muszą być mu znane zagraniczne zwyczaje – jak wiemy pan Schulz włada tylko ojczystym językiem, nie zdołał też zrobić matury, więc zrozumiały jest fakt, że jego horyzonty poznawcze są dość ograniczone. Również brak sympatii dla Polaków ze strony Martina Schulza można racjonalnie wytłumaczyć. W końcu poślubił on naszą rodaczkę, a stosunek do Polski Niemców wchodzących w związki małżeńskie z kobietami znad Wisły jest nam świetnie znany... Już od czasów Otto von Bismarcka.

_____________________________________

* https://hat4uk.wordpress.com/2015/07/17/exclusive-how-belgian-anti-greece-hawk-verhofstadt-hid-his-financial-interest-in-greek-energy-privatisations/

https://twitter.com/TheDreamySniper

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka